Wkroczylismy wreszcie w indyjskie tropiki. Wszedzie wokol nas bujna zielen i wilgotne , gorace powietrze. Kerala to stan z komunistycznym rzadem, dzirzacym wladze od chyba lat szescdziesiatych. Ale o dziwo wszystko tu wyglada zdecydowanie lepiej niz w dotychczas odwiedzanych stanach. A przynajmniej w kategoriach przez jakie postrzegamy ten kraj. Jest zdecydowanie czysciej, schludniej, kolorowiej. Domy i ich obejscia duzo bardziej zadbane, ulice pozamiatane ze smieci, ktore owszem sa, w koncu to Indie, ale juz tak nie raza na kazdym metrze kwadratowym ( ad. smieci - sprostowanie tego co napisalem w poscie z Damanu - po rozmowie z Madim w Bangalore dowiedzialem sie , ze wysypiska i spalarnie owszem sa i to nawet po kilka w wiekszych miastach, ale swiadcza one uslugi utylizacji glownie odbiorcom komercyjnym, brak natomiast sluzb komunalnych reagujacych na potzreby osob prywatnych , stad ten powszechny syf przed naszymi oczami ).
Jak na komunistyczny stan , jest bardzo religijny, o hindusach i muzulmanach nie wspominajac,ale mnogo tu katolikow, pelno kosciolow , klasztorow, szkolek i innych krzyzowych placowek.
Sporo tez jest gadzetow rodem z eks-bratniego eks-ZSRRu , tj. gwiazd czerwonych, powiewajacych czerwonych flag z sierpem i mlotkiem oraz ten sam symbol malowany badz wtlaczany mozaika na asfaltowych jezdniach.
A browarek, o ktorym nie moge nie wspomniec serwowany w przyzwoitej cenie, czyli 45 r/ 650 ml , ale tylko w panstwowych monopolach oraz w lokalach z licencja ( niewielu ) - za 100 r / 650 ml.
Pierwsza noc spedzilismy nad brzegiem morza, posrod domkow rybackich , gdzie zadokowalismy sie po zmierzchu , co spowodowane bylo faktem przeploszenia nas i zepsucia nam pieknego dnia przez naprzykrzajacych sie gowniarzy, spotkanych na pierwotnie wybranej piekniejszej plazy. Na ostatecznym miejscu ciekawosc miejscowych sprowadzila sie do standardowych pytan i nawet zaproponowania herbaty czy jedzenia.