Nic ciekawego. Madikeri to zwykla , maloszczegolna miescina. Zalatalismy detke na zapas, zjedlismy , sciagnelismy mapy z Googla i ruszylismy w dalsza droge, wciaz przez gorskie plantacje, kierujac sie na zachodnie wybrzeze do Kerali. Stan jezdni niespecjalnie umozliwial szybka przeprawe, totez znow zastal nas wieczor wciaz jeszcze w Karnatace. Plantacje chwilowo zamienily sie w las, z czego skorzystalismy ochoczo, cieszac sie z mozliwosci rozpalenia ogniska. Wkroczylismy moze ze sto metrow w glab lesnej gestwiny przekraczajac jeden gleboki row ( ki melioracyjny badz ppoz ? ), zatrzymujac sie przed nastepnym , pod wysokim drzewem, z drabinka wykonana z jednego dluuugiego bambusa, wiodacej na szczyt korony na poklad z desek. " He he he , pewnie to na ucieczke tubylcow przed dzikim zwierzem grasujacym w dole ... " wesolo zazartowalismy popijajac zimnego Kingfishera, po czym juz po zmroku udalismy sie po szczapy bambusa rosnacego przy drodze. Nie wykazalismy sie przy tym zbytnia subtelnoscia , zatem pojawienie sie w ciemnosciach blyskajacych latarek nie wywolalo w nas ( juz nie ) zdumienia. Zostalismy przywitani przez Tholpetty ( Wayanad ) Forest Office rangera ( straznika lesnego ) krzykiem i grozbami pozbawinia wolnosci do lat trzech. Ale to wiele halasu o nic. Zaczelo sie od przypuszczenia klusownictwa ( to dla zgrywy chyba, poprostu chcial wypasc bardzo srogo ), a skonczylo sie na pouczeniu i spisaniu oswiadczenia ( dla niego na podklad - indyjska biurokracja ) o nieumyslnym dzialaniu, nieznajomosci obowiazujacych przepisow i prosbie o wybaczenie popelnionego czynu nielegalnego. A ow czyn to wkroczenie i usilowanie rozbicia obozu ( w oswiadczeniu podyktowano nam , ze niby to zgubilismy droge - he, he - spoko chlopaki ) w strefie bezpieczenstwa, oddzielajacej las zwykly od, podobno, najwiekszego populacyjnie rezerwatu dzikich sloni indyjskich , tudziez innej, drapieznej jak i nie, zwierzyny. Tak wiec te wyzej wspomniane rowy to nei na wode, nie na ogien , ino zwyczajnie na slonie, co by sie po okolicy nie szwendaly.
Nasze spotkanie zakonczylo sie juz w bardzo milej atmosferze. No ale noc byla i musielismy mimo wszystko dalej szukac miejscowki na spanko. Wyjezdzajac z rezerwatu, doznalismy bliskoego spotkania z jednym ze slonikow, ktory wylonil sie z mroku - stal sobie jak gdyby nic na poboczu drogi i wcinal galezie. Uff.... mocne to bylo .
Dalsza czesc nocy spedzilismy kilkadziesiat kilometrow dalej pod wiata opustoszalej szopy na plantacji kauczukowca.