Raniutko, po siodmej, wyruszylismy z Udajpuru do Modhery. Powolutku, na czworce 50 km/h przez 250 km z czestymi postojami dla schlodzenia silnika i nas samych. Trasa przebiegla wyjatkowo udanie , czytaj - nic sie nie zepsulo. Wlasciwie nei ma o czym pisac , no moze poza naszym biwakiem. Opuscilismy Rajastan i wkroczylismy do Gujaratu, nieprzyjaznej krainy zaponianej przez Mieso i Alkohol. Krajobraz znacznie sie zmienil, z pustynno-gorzystego w sawanno-rowninny, tak wiec ciezko bylo znalezc jakas miejscowke na biwak, zwlaszcza, ze wiekszosc stanowily pola. Nasz wybor padl wiec na jedno z nich, lezace dwie miedze od drogi. Na marginesie, maja tu niezly sytsem grodzenia owych pol, mianowicie obsadzaja je dookola kaktusami, a dziury lataja ciernistymi galeziami akacji, etc. Nie do przebycia bez siekiery czy maczety. I zwierzeta tudziez ludzie nei wpieprzaja plonow, o ile nie znajda sciezki prowadzacej na kazde z pol. Ano rozlozylismy sie za jednym z tych kolczastych parkanow, zroilismy poslania ze slomy, nazbieralismy drewna na ognisko i bajka. Tymczasem zdazylo nas juz zauwazyci do nas zagaic dwoje Indian. W hindi. Nic nei roumielismy, ale po usmiechnietych gebach wywnioskowalismy, ze wszystko jest w porzadku. Tak w ogoleto tutaj chyba co poniektory spia na tych polach , bo zauwazylem w drodze jakies barak, namioty, prowizoryczne strozowki. Zrobilo sie juz ciemno, rozpalilismy ogien i powoli zbieralismy sie do lulania, az tu w oddali zaczely blyskacdwie latarkii rozleglo sie darcie czego ? tak, ryja. W jakim celu? Nie wiem, moze krowy ploszyli z pol, zeby nie wpieprzaly. W kazdym razie spostrzegli nasze ognisko i skierowali sie ku nam. Podeszli z drugiej strony zywoplotu, poblyskali latarkami, cos powiedzieli, my cos powiedzielismy, i nie mogac przejsc do nas przez ciernie, zawrocili, nie przestajac drzec japy. Stwierdzilismy, ze, nie ma bata, ida do nas z drugiej strony i cholera wie , kto to i jakie ma zamiary. Glosow od strony ulicy zaczelo przybywac, wiec zgasilismy ognisko i czekamy. Minelo z 30 minut, gdy nagle na drodze rozswietlilo sie kilkanascie latarek i ruszyly w naszym kierunku. No to w tym momencie juz troszke zwatpilismy. Nieco wydygani, nie mielismy pojecia co to za banda zadnych krwi rolnikow, czy tez ciekawskiej gowanazerii, jak tej z Jaipuru, co nas swoim wyimaginowanym mauserem straszyla.
No to co ? Ja jakies grue polanko w lape, Bela saperke, czolowki na glowe i wychodzimy im na przeciw. Stanelismy na wprost siebie , przyswiecamy latarkami ...- ufff - to tylko policja. No i bla bla bla, ze nam sie niby motor zepsul , ze pozno bylo, ze tylko do rana... Ale nei dali sie przekonac i kazali nam jechac do guest housu 20 km dalej, tam gdzie maja swoj posterunek. No i oczywiscie musielismy po ciemku pakowac swoj balagan. Ale jakim tam ciemku... , przeciez latarek bylo kilkanascie. To tubylcy . Ale czy juz wszyscy? Nie ! Od strony ulicy, i wszystkich stron pola, przez kraki, ciernie, klosy przybieglo ich jeszcze wiecej, tak wiec chetnych do przyswiecenia bylo ze 30 osob, a bylo ciemno jak w dupie , godzina wpol do 22, srodek pola, kilka kilometrow od wsi. Ale czy to naprawde wszyscy? Skadze, na drodze czekalo jeszcze z 20 osob glodnych sensacji miesiaca.
Policjanci zaoferowali sie ze poprowadza nas do noclegowni. Tak wiec droge przebylismy w eskorcie radiowozu z kogutem ( ale bez sygnalu ). w polowie drogi zrezygnowali jednak, gdyz widocznie im sie spieszylo, a my nei moglismy wiecej niz 50 km/h. Oddali nam paszporty i powiedzieli, ze mamy podskoczyc na komisariat to nam wskaza guest house. Tak tez potem zrobilismy.
No i cale szczescie , ze nie chcieli od nas prawek czy ubezpieczen bo jeszcze wlape trzebaby bylo dac.