25.1.2010
Pojechalismy do Foreign Office przedluzyc wizy, gdyz nasze koncza sie na 5 dni przed planowanym wylotem. Urzedas jednak byl jakis niekumaty i odeslal nas do FRRO w Delhi. Tak wiec trzeba bedzie cos wykombinowac pozniej.
Nasze bzyki otrzmaly czarno biale "peelki", hi hi :)
Wieczorem z Dabilem ( restaurator ) pogadalismy, wypilismy herbate i udalismy si edo jego przyjaciol poznawac tajniki branzy tekstylnej. Znow pogadalismy, pojedlismy i dostalismy zaproszenei na slub Sonu w maju ( Sonu i jego rodzina sa braminami - ich przodek byl guru , tak wiec kazde nastepne pokolenie wytrzega sie jedzienia miesa , jajek i picia alkoholu. Czyzby ? Z zasady tak , w praktyce sami swoi , alkohol tez czasem pija ).
26-28.1.2010
W zasadzie nic ciekawego sie nie dzialo. Dni uplywaly nam na rozmowach z Sonu i Parvezem ( tekstylia ) i gostkiem od kamienia oraz oczywiscie Dabilem. Motor Beli trafil do mechanika celem zlikwidownia luzow w skrzyni. Wieczorem zjedlismy obiad z Dabilem w jego lokalu , dogadalismy sie co do byc moze przyszlych dzialan, zatem mamy swojego czlowieka na miejscu jakby co.